Ciągnąc szczękę za sobą

W ulubionej książce mego dzieciństwa "Znaczy Kapitan" (teraz czytam ją i na starość, bo proza Borchardta jest ciągle śmieszna), położenie szczęki Mamerta Stankiewicza pozwalało przewidzieć jego humor. Gdy "ciągnął szczękę za sobą" lepiej było nie wchodzić mu w paradę.

Określenie o ciągnięciu szczęki przypomniało mi się dzisiaj, gdy odwiedziłem dentystę. Pomimo przeprowadzki o 5 tysięcy kilometrów i zmiany dentystów, moja szczęka, a dokładnie jej cyfrowe zdjęcia wspomniane na tych łamach, podążyły za mną. Jest coś niesamowitego w fakcie, że nawet leczenie dentystyczne stało się globalne. Kiedyś zdjęcia rentgenowskie mogły ciągnąć się za nami w postaci filmów, które łatwo było zgubić. Do dziś mam gdzieś w szafie w Warszawie swoje zdjęcia płuc z okresu dzieciństwa, gdy podejrzewano, że mogę mieć początki gruźlicy. Olbrzymie klisze pokazujące małą klatkę piersiową dziecka są rozczulające do momentu, gdy człowiek uświadomi sobie, jak potężne dawki promieniowania musiałem był dostać. Kto wie, może dlatego miałem potem kłopoty z tarczycą? Tymczasem układy CCD, używane do digitalizacji obrazu promieniowania X po przejściu przez moją szczękę, są bardzo czułe, co pozwala zrobić wiele zdjęć komputerwych bez (prawie) żadnych skutków ubocznych. Nic więc dziwnego, że każdy kolejny dentysta strzela mi kilka fotek. A potem wszystkie one lądują w wirtualnej karcie pacjenta, która mi towarzyszy w podróży przez świat. Często mnie wyprzedzając - lekarz jeszcze przed wizytą wie co zobaczy.

Zamiast ciągnąć szczękę powinienem raczej powiedzieć, że to szczęka ciągnie mnie.

W celu komercyjnej reprodukcji treści Computerworld należy zakupić licencję. Skontaktuj się z naszym partnerem, YGS Group, pod adresem [email protected]

TOP 200